Na podstawie sztuki

Gdy pierwszy raz odwiedza się to mieszkanie, przychodzi do głowy kilka pytań. Po pierwsze: „Kto tu sprząta?” Apartament jest ogromny, jasny, białe zasłony starannie udrapowane, jakby ciągną się po podłodze, jasna kanapa nie nosi śladów użytkowania (już wyobrażam sobie na niej moje dwa koty). Czy tu w ogóle ktoś mieszka?

Owszem, rodzina z dwójką dzieci. W kuchni gotuje się zupa dla maluchów, które za kilka godzin wrócą ze szkoły, przy czym jedynym dowodem na tę zupę jest ona sama. Żadnych dodatkowych poszlak w postaci obierek, narzędzi kuchennych, opakowań, rozsypanych przypraw czy rozlanej wody. Czary? Nie do końca. Pani domu – Magda, jest po prostu jedną z tych kobiet, o których zawsze sądziłam, że nie istnieją – na wszystko ma czas: na dzieci, na dom, na siebie i na pracę. I, jak nietrudno się domyślić, jest projektantką wnętrz. Początkowy pomysł na to mieszkanie, to były ciepłe kolory, bogate tkaniny, buduarowy klimat. Wszystko się zmieniło, kiedy Magda (kobieta, która, sądziłam dotąd, istnieć nie może) weszła do pewnego sklepu w poszukiwaniu kanapy dla klienta. Na ścianie zobaczyła obrazy autorstwa Ewy Pculskiej. Wykupiła całą serię. Płótno stały się punktem wyjścia do aranżacji salonu. Zawisły na specjalnie przygotowanym dla nich ekranie, jeszcze kiedy trwało projektowanie i wykańczanie wnętrza. Ściana w ich tle miała zostać pokryta fakturą nawiązującą do tła obrazów.

Rzeźbiarz Mariusz Kołyszko przez kilka tygodni nakładał na nią kolejne warstwy farby, szpachli i tynków. Gdzieniegdzie widać też rysunki wykonane ołówkiem, albo napisy. Domownicy cały czas odkrywają tu coraz to nowe, „pojawiające się” elementy. Nie każdy potrafi docenić taki rodzaj sztuki. Pani, która pomagała sprzątać po ekipie budowlanej (a jednak!) stwierdziła, że nie ma sensu myć podłóg, bo ściany jeszcze niemalowane.

Cztery obrazy przedstawiają kobiety, co według Magdy symbolizuje fakt, że w tym domu rządzą właśnie one. Domowi panowie, w osobach męża i syna, nic o tym co prawda nie wiedzą, ale sama świadomość takiej władzy Magdzie i jej córce wystarcza. Kolejne pytanie, gdy się już rozejrzymy: „Gdzie ten kominek?” Komin z cegieł jest, ale gdzie się podział kominek właściwy, czyli palenisko? U sąsiadów? Nie, w ogóle go nie ma. Nie dało się tu niestety zrobić prawdziwego kominka, o którym cała rodzina zawsze marzyła. Ściana z cegieł w salonie to tylko symbol. Namiastka spełnienia marzeń…

Sypialnia odzwierciedla klimat, który miał panować w całym mieszkaniu, zanim Magda weszła do sklepu z kanapą. Ciepłe kolory, beże i brązy, ściana połyskująca złotą fakturą. Wykonał ją ten sam pan Mariusz, który „wyrzeźbił” ściany w salonie. Pokrył ją metalizatorem, dzięki czemu rozprasza światło i jest trwała.

Lampy Magda przywiozła z Paryża, co wzbudziło ogólne zdziwienie w samolocie – kobieta z lampami w rękach podczas startu i lądowania musiała wyglądać dość dziwnie – oraz w rodzinie, bo przecież w Polsce można już wszystko dostać. Ale nie takie konkretne lampy. Postawiła na swoim.

Podobnie było z donicami. Magda poinformowała wszystkich, że jedzie po doniczki. Jak wyglądają doniczki, każdy mniej więcej wie. Mogą mieć różne kształty i kolory, ale w windzie na ogół się mieszczą. Jednak nie te wypatrzone przez Magdę. Porażony szokiem małżonek protestował, groził, że nie wpuści jej z nimi do domu, a nawet, mimo ciężkiego stanu, próbował perswazji. Że zagracą salon, że są za wielkie i w dodatku betonowe. Betonowe akurat nie są. Są metalowe i dość lekkie. Wiosną rosną w nich tulipany, a zimą choinka. Poważnie zastanawiam się nad tym, czy może zamiast kupować niebrudzące meble, nie było by lepiej zainwestować w trening osobowości. Taki, który zlikwidowałby ten paraliżujący strach przed odkurzaczem…

Artykuł opublikowany w czasopiśmie Czas na wnętrze, nr 1/2010